Opowieści z Morza - Zjawa - część 4

Zbigniew Turkiewicz

Niezwykła droga do Polski Dawida Walsha.

Wojna rozłączyła trzech przyjaciół oraz ich niezawodną łajbę Zjawę III. Władek Wagner pływał początkowo w konwojach, którymi szła pomoc militarna do Anglii,później wyznaczono mu zadanie stworzenia zalążków polskiej szkoły rybołóstwa morskiego. Ponieważ każdy dział morskiej aktywności podlegał prawom wojny, “Zjawa III” została przejęta przez polskie władze emigracyjne, z czasem przystosowana do szkoleń morskich, wędrowała pomiędzy portami i wreszcie została sprzedana bez prawa zmiany nazwy.
Władek nie ufał komunistycznym władzom w Polsce i po wojnie pozostał na Zachodzie. Ożenił się i wywędrował na Brytyjskie Wyspy Dziewicze, w miejsce od którego zaczyna się nasza opowieść, na Beef Island.

Blue,czyli Bernard Plowright,pozostał w Anglii,wojnę spędził w oddziałach obrony wybrzeża. A Dawid?


Pozostawił list i wrócił do Austarlii.
“Drogi Wlady,
wiem,że moje słowa,jakkolwiek by były szczere,nie mogą w żaden sposób przynieść ulgi w Twym obecnym położeniu,więc nie będę Cię zanudzał przekazywaniem wielu serdecznych myśli,jakie w tej chwili zaprzątają mój umysł. Chciabym Cię jednakże zapewnić,że obydwaj,Blue i ja,nuczyliśmy się dzięki Tobie znacznie więcej,niż nasza nieśmiałość pozwala nam otwarcie wyjawić i chociaż z pewnością ukrywamy głębsze uczucia,chciałbym,ażebyś zrozumiał,że pod tą zewnętrzną powłoką kryje się uczuciowość o wiele silniejsza,niż mógłbyś sobie wyobrazić.
Dzięki Tobie i naszemu kontaktowi ze Zjawą III nauczyliśmy się szanować Polskę i czujemy się uprzywilejowani i wielce zaszczyceni,że płynęliśmy pod polską banderą. Niemal czujemy – jeśli mogę być tak śmiały,aby to powiedzieć –że jesteśmy Polsce coś winni…lub może powinniśmy w jakimś nieskończenie małym stopniu dzielić jej odpowiedzialność,że obecne tragiczne wydarzenia spowodowały,iż bardziej cierpimy i martwimy się,niż byłoby to możliwe,gdybyśmy nie byli związani z Tobą i dobrą starą Zjawą III. Moje myśli gonią…Dave”
(Tłum. Hanka Rybczyńska)
List,pisany w porywie,był proroctwem. Polska stała się jego marzeniem.

 

David Walsh
Dawid Walsh

Dawid Walsh zauroczony niezwykłymi walorami krajobrazowymi australijskiego regionu Monte Keira i jego unikalną florą i fauną założył “Mount Keira Scout Camp”w 1941 roku,dwa lata po gwałtownie przerwanym rejsie “ZjawyIII”.
Został jego komendantem i jednocześnie strażnikiem parku narodowego,powołanego tutaj z jego inicjatywy i na obu tych stanowiskach pozostał do końca. Zamieszkał tu wraz z żoną Miriam i tu przyszło na świat pięcioro ich dzieci. W jego domu było wiele pamiątek ze “Zjawy III”,była też mapa Polski (z przed 1939 roku) i spory zbiór “poloników”. Wszyscy wiedzieli o czym marzy David.
Niejako po drodze dokończył,rozpoczęte przed wojną studia,zdobył tytuł inżyniera górnictwa,zdążył nawet popracować w kopalni i nabawić się pylicy. Interesowało go wszystko. Był botanikiem,zoologiem,geologiem,interesował się astronomią,literaturą i historią;pasjonowały go sporty wodne. Poświęcał się wszystkiemu i wszystkim całym sobą.

22 maja 1976 roku do portu Wollongong wpłynął jacht “Maria”pod kapitanem Ludomirem Mączką. Wiadomość o jachcie pod polską banderą dotarła do Dawida natychmiast. Ludek nie spodziewał się tego spotkania;o Dawidzie wiedział tyle,że był członkiem załogi “Zjawa III”,ale o spotkaniu z nim nawet nie marzył. Tymbardziej o tym,że go zabierze w dalszy rejs. Dawid zaprosił Ludka do domu na Monte Keira,pokazał pamiątki z rejsu na “Zjawie III”,rozmarzył się we wspomnieniach i powiedział,że ma nadzieję,iż tamten rejs jeszcze dokończy. Wtedy zapewne pojawił się pomysł:to może na “Marii”.
Tak się zaczął kolejny etap wymarzonej przez Dawida podróży do Polski,powrót do przerwanego rejsu. Wiedział,że Ludek nie obrał jeszcze kursu do Kraju,że jego rejs przez wszystkie morza świata jeszcze się nie kończy,ale miał nadzieję,że może kiedyś…I miał dobre przeczucie.
Dawid uległ pokusie wędrówki. Nie po raz pierwszy. I nie ostatni. Taki – harcerski zryw 62 letniego pana.
Wypłynęli we trzech:Ludek Mączka,Kazimierz Jasica i Dawid. “Maria”to 32-stopowy drewniny dwumasztowy (kecz) jacht żaglowy,po siedmiu latach wędrówki po oceanach już nieco wysłużony,niezbyt wygodny,a w warunkch sztormowych,których na Morzu Tasmana mieli pod dostatkiem,przeciekający na obu burtach. Dwumetrowy Dawid dostosował się do warunków dość szybko,jedynie prowadzona przez Ludka kuchnia nieco go szokowała. Ludek słynął z prostoty przygotowywanych posiłków a lista artykułów spożywczych w jego spiżarni była nadzwyczaj skromna,za to łatwa do zapamiętania:dużo czosnku,mleko w proszku,mąka,dużo suszonego grochu,sól,cukier herbata i wino. To chyba wszystko. A jadłospis siłą rzeczy też nie wymagał zapisywania. Oto zupa mleczna z kluskami:do wrzącej wody należy wsypać mleko w proszku i mąkę. Po jakimś czasie zamieszać i podawać niezbyt gorącą,żeby się nie poparzyć.

Zupa grochowa:na wrzącą wodę wsypać suszony groch i czekać aż się zagotuje.
Kiedy Dawid coś tam mruczał,że groch za twardy,usłyszał w replice,że konie jedzą surowy i proszę…I tak dalej. Bardzo przydała się Dawidowi jego skautowska dzielność.

Nie był to łatwy rejs;tamtejsze wody nie należą do przyjemnych,silne prądy i wiatry przeganiają jachty czasami nawet na kilkaset mil gdzieś w stronę Oceanu Spokojnego. Do Nowej Zelandii zamiast w dwa tygodnie dotarli po pięciu. Dawid był zachwycony,podziękował i odleciał do Australii. To było 14 lipca 1976 roku.
Teraz mamy skok w czasie i oglądamy scenę w porcie Rosslyn Bay we wschodniej Australii. Jest rok 1982,wieczór,po nabrzeżu chodzi wysoki,66-letni pan i widać,a nawet słychać jego zaniepokojenie. Co chwilę woła w stronę zatoki “Ahoy,Maria!”,ale odpowiedzi brak. Robi się prawie ciemno i nagle z mroku wyłania się dinghi z,niewielkiej postury ale troszkę mniej zdenerwowanym,żeglarzem. Uściski i znowu są razem. Dawid i Ludek wyruszają na Wielką Rafę Koralową.

Skąd ten pomysł? Otóż w korespondencji,którą utrzymywali po rejsie do Nowej Zelandii,powstawał plan powrotnego rejsu “Marii”do Polski. David miał dolecieć do Kapsztadu a tymczasem,na wiadomość,że w Polsce wprowadzono stan wojenny,nastąpiła zmiana planu:David zapytał czy nie byłoby dobrze popływać w rejonie Wielkiej Rafy Koralowej,to przecież tak blisko Australii. Kiedy ten list od Dawida dotarł do Ludka,ten  akurat dopłynął do Przylądka Dobrej Nadziei. Uznał,że to dobry pomysł i wybrał się spowrotem do Australii. Bagatela – cztery tysiące mil. Ale Ludkowi nigdzie się nie spieszyło.

Spędzili ze sobą kolejny miesiąc,ale tym razem Dawid zabiegał o prawo decydowania o jadłospisie. Udało mu się ponieważ Ludek nigdy nie stronił od dobrego jadła,potrafił połknąć nieprawdopodobne ilości wszystkiego,co do jedzenia się nadawało,byle tylko nie musiał o to zabiegać. A Dawid gotów był na wszystko,na wszelkie niewygody,byleby być na tym polskim jachcie i blisko Ludka;dawało to jakąś szansę powrotu do tamtego przerwanego rejsu.
Ludek rozważał powrót do kraju. Chociaż wieści z Polski nie napawały optymizmem,a po ubiegłorocznych,pełnych radosnych sygnałów o odzyskaniu przez Polskę niepodległości,nagły grom o stanie wojennym jakby nadzieję rozwiewał,Ludek wciąż liczył na to,że coś się zdarzy,że nagle świat wreszcie upomni się o Polskę i że niebawem będzie niepodległa. Dawid był przekonany,że tak będzie i że w końcu on do tej Polski dopłynie.

O tym mówili.
Z obu tych rejsów Dawid pozostawił znakomite,pełne humoru i szczegółów,pamiętniki. Na polski przetłumaczyła je Hanka Rybczyńska. Mimo jej zabiegów nigdy nie ukazały się w Polsce.

Rejs na Wielką Rafę Koralową trwał miesic,był pod każdym względem udany. Zobaczyli tę wielką rafę z bliska,odwiedzili wiele wysepek,spotkali żeglarzy,którzy o Ludku i jego “Marii”już słyszeli. Po miesiącu wspólnego żeglowania Ludek skorzystał z okazji “dorobienia”za przeprowadzenie australijskiego jachtu z Rafy Koralowej do Sydney. Nic nie wskazywało na szybką poprawę sytuacji w Polsce,obaj wiedzieli,że należało czekać,I że się doczekają. Tak przynajmniej wydawało się Dawidowi – miał też nadzieję,że Ludek w końcu zatęskni i zacznie wracać. I w jakimś irracjonalnym sensie uwierzył,że to właśnie “Maria”zastępuje ‘Zjawę III”w drodze do Polski.
Dawid wrócił do domu. Żegnali się po przyjacielsku,ale z obawą,że już się nie spotkają. Dawid rozstawał się z pozstawioną na jednej z wysp na Wielkiej Rafie Koralowej “Marią”w wielkiej melancholii. Zebrał swoje rzeczy ten wysoki,nieco już przygarbiony pan i zszedł z jachtu. Napisał w swoim pamiętniku,że on rozumie Ludka i nia ma żalu ani do Ludka ani do Losu. Ma nadzieję,że może się w końcu jakoś ułoży.
I doczekał się. Trzeba było jedenastu lat aby losy tej dzielnej trójki:Dawida,Ludka i “Marii”znowu się połączyły.

Jeszcze jeden skok w czasie:jesteśmy już w 1991 roku. La Havre,francuski port z wyjściem na Kanał la Manche. Wiosna tego roku w północnej Francji była zimna i deszczowa.

Marzec/kwiecień 1991. Na nabrzeżu portu La Havre w specjalnym stelażu stoi drewniany jacht. Jest bardzo zużyty,pozbawiony masztów i wszelkiego takielunku,na rozeschniętych burtach z trudem można odczytać jego numer rejestracyjny i nazwę,jest dobrym schronieniem dla mew i nabrzeżnych szczurów. Stoi tu od sześciu lat. I nagle,wczesną wiosną wokół tego zapomnianego jachtu zrobił siê ruch.

Ludek pozostawił “Marię”w Havrze w 1985 roku z nadzieją,że uda mu się ”gdzieś na świecie”zdobyć trochę grosza i cieknący,rozpadający się jacht uratować. Tak zaczęła się jego amerykańsko-kanadyjska przygoda,w tym niezwykłe przejście kanadyjskiej Arktyki pod żaglami. Niewielu śmiałkom to się udało…

Niemal nazajutrz po pamiętnych wyborach w 1989 roku w polonijnym klubie żeglarskim w Chicago zrodził się pomysł zorganizowania Światowego Zlotu Polonijnych Jachtów w Gdańsku. Komandorem zlotu został jego inicjator kpt. Andrzej Piotrowski,który skrzyknął polonijnych żeglarzy na to spotkanie w sierpniu 1991 roku.
Jednocześnie poszło zawołanie aby pomóc Ludkowi w Havrze. Już na początku maja na kei,gdzie stała “Maria”pojawili się niektórzy z jej załogantów z rejsów po morzach świata. To niezwykli ludzie,każdy wart wielkiej księgi,jak chociażby „Popof” – Francis Dumarski,który przyleciał z Brazylii,czy przybyli z Kanady Gerge Bourque,wieloletni przyjaciel Ludka i Bolek Korneluk – prawie rodzina…I wielu innych,w tym załogi “Solidarity”Andrzeja Piotrowskiego i “Free Poland” pod kapitanem Jerzym Knabe z Londynu, którego skuteczne poszukiwania “Zjawy III” i sprowadzenie jej na Zlot zakończyły się, niestety, odmową właściciela, Anglika,któremu obce są polskie sentymenty.

W Hawrze:spotkanie na "Marii". Od lewej:Dawid Walsh,L. Jacob,"Popof"- Francis Dumarski i kpt. Ludomir Mączka.
W Hawrze:spotkanie na "Marii". Od lewej:Dawid Walsh,L. Jacob,"Popof"- Francis Dumarski i kpt. Ludomir Mączka.

21 maja dotarł Dawid Walsh. Miał 74 lata i ogromną wolę uczestniczenia w jakże radosnym dla niego wydarzeniu. Ludek i “Maria”płyną do Polski! On – wreszcie do niej dotrze. Przywiózł ze sobą zaoszczędzone tysiąc dolarów amerykańskich i kartę kredytową Amexu,na którą co miesiąc wpłacano mu w Australii emeryturę. Wszystko przeznaczył na remont “Marii”.

Wredna była pogoda w Havrze,nie pomagała w pracach,które dotyczyły wszystkiego na jachcie:naprawy skorupy,uruchomienia silnika,znalezienia i zainstalowania odpowiednich masztów z olinowaniem. I niemal bez przerwy lał deszcz.
Przedsięwzięcie wydawało się benadziejne,ale nie było nikogo,kto by w jego sukces nie wierzył. Kiedy do Havru dotarły na pomoc załogi polskich jachtów był już czerwiec,czasu pozostawało niewiele ale pracy – bardzo dużo.

Przy jachcie zastali gromadę rozentuzjazmowanych staruszków z Bolkiem Kornelukiem,najmłodszym,który po raz pierwszy naprawiał dieslowski motor i właśnie rozbierał go na części pierwsze,a potem wkładał je do wiadra z oliwą. Następnie poskładał te części spowrotem z nadzieją,że motor zapali. I zapalił.
No to już teraz wszystko zapali,uwierzyli. I poszło. Wielu rąk do pracy wymagało uszczelnienie i pomalowanie jachtu,instalacja cudem zdobytych masztów. Wciąż brakowało części takielunku,lin,wyposażenia,ale gromada ludzi dobrej woli,nawet emerytów francuskiej marynarki,dokonała cudu:powoli,powoli “Maria”zbliżała się do wodowania. Tylko Dawid słabł. Kaszlał,mówił,że to pylica z czasów pracy w kopalni,trawiła go gorączka. Na jachcie panował rozgardiasz,nie bardzo było gdzie spać,nie mówiąc o jakimkolwiek intymnym miejscu,a na zewnątrz wciąż nie najlepsza pogoda.
Postanowili wysłać Dawida do Anglii na przebadanie. Tam miał przyjaciela i ubezpieczenie. Dawid opierał się,bardzo się bał,że popłyną bez niego. Z trudem wsadzili go na prom do Plymouth.

Tego wieczoru miejscowi kapitanowie francuskiej marynarki wydali w pobliskiej restauracji uroczystą kolację na cześć załogi “Marii”i odpływających do Polski jachtów “Solidarity”oraz “Free Poland”. Podczas wieczoru Ludek poprosił Bolka aby przyniósł z jachtu jakieś pamiątki na prezenty dla gospodarzy. Bolek wdrapał się na jacht i zobaczył w kokpicie kapelusz Dawida,w którym –tego Bolek był pewien –Dawid odpływał do Anglii. Rozejrzał się i doszedł do wniosku,że to mu się wydało. Dopiero kaszel z dziobu potwierdził,że Dawid jest na jachcie. Bolek odnalazL go śpiącego w zwojach żagli. Dawid wyjaśnił,że badania zrobił w porcie w Plymouth,że nic mu nie jest i wrócił tym samym promem.
Nazajutrz Andrzej Piotrowski zaproponował Dawidowi miejsce na “Solidarity”,ale dla Dawida to nie było to samo,postanowił dotrwać do wodowania i zakończyć rejs do Polski na “Marii”. Próby zabrania go samochodem do Polski żeby w Kołobrzegu wszedł na “Marię”i stamtąd pożeglował,też nie dały rezultatu.

W nocy z niedzieli na poniedziałek,7 lipca 1991 roku “Maria”opuszcza Havre z bardzo już uszczuploną załogą:Ludek Mączka,Bolek Korneluk i Dawid Walsh.
Nareszcie!
Wychodzą na Kanał,wzruszenie Dawida jest ogromne,on tu już był,to gdzieś tutaj 4 września 1939 roku okręt brytyjskiej marynarki wojennej nakazał im przerwanie rejsu do Polski.

Przez pierwsze dwa dni Dawid czuwał przy sterze niemal bez przerwy. W kabinie czuł się gorzej,a na zewnątrz,mimo sztormowej pogody,miał więcej oddechu. Aż wreszcie musiał się położyć. Zaklinował się w koi i czekał na lekarza. Weszli do portu Hoek van Holland w pobliżu Rotterdamu. Decyzja była oczywista. Ambulans zabrał Dawida do szpitala.
“Maria”odpłynęła do Polski,już spóźniona. Flota polonijnych jachtów wpłynęła do Gdyni prowadzona przez jacht “Solidarity”;dmuchał północno wschodni wiatr napełniając ogromny spinaker przedstawiający orła. Pośród kilkunastu jachtów brakowało “Marii”i “Zjawy III”.

W gdańskim ratuszu trwały przygotowania do uroczystości wręczenia dyplomów uczestnictwa wszystkim uczestnikom Zlotu. Komandor,kpt. Andrzej Piotrowski przeglądał dyplomy,które szczęśliwie dotarły w zakamarkach jachtu z Chicago. Były w ramkach i oszklone i na szczęście – całe. Ale w kolejnym który wyjął z paczki,otulonym,jak każdy,karbowanym papierem,szkło było pęknięte poniżej okrągłego logo z trzema żagielkami i napisem “World Polonia Sailing Jamboree – Poland 1991″. Rysa pęknięcia przecinała cały napis umieszczony pod logo:
“The organizers and paticipants of The World Polonia Sailing Jamboree Poland 1991 –express their thanks to David Walsh for his contribution and support”.

Andrzej zastanawiał się co tu zrobić,jak i kiedy będzie miał okazję wręczyć dyplomy Dawidowi i Ludkowi. Zawołano go do telefonu,dzwonił Ludek,dotarł właśnie do Kołobrzegu. Ale nie o tym chciał mówić,nie o drodze trudnej,sztormowej. Powiedział,że właśnie otrzymał wiadomość,że Dawid Walsh umarł w szpitalu w Rotterdamie.

Nie dotarli do Polski. Ich morskie drogi zakończyły się wcześniej,zostały przerwane w różnych odległych miejscach.
Władek Wagner zmarł w Orlando na Florydzie.

Hanka Rybczyńska,która niestrudzenie przez wiele lat zabiegała o popularyzację rejsu trzech “Zjaw”w Polsce,odeszła w Toronto na swoją wieczną wachtę.
Ludek miał szczęście zakończyć rejs przez morza świata tam,gdzie go zaczął, w Szczecinie.

Prochy Władka,Hanki i Ludka złożono w Polsce.

Z Dawidem sprawa ma się inaczej. Chociaż prochy jego zostały rozsypane na stokach Monte Keira,pozostało jego wielkie pragnienie dotarcia do Polski. Pragnął tego,do końca o tym mówił,to pragnienie włączył do swoich modlitw.

 

Kategoria: /